Po balkonie
po balkonie wieżowca spacerują Freduś i Gucio
obaj – w filozoficznych nastrojach
powłóczą łapami, zanadto spokojni
przez dziurki w zielonej siatce oglądają wybrany dla nich świat
osiedlowy gołąb swoją wolnością podnosi im ciśnienie
– Jaki żal! bo ani gołębia złapać, ani potarmosić, ani spojrzeć mu jak brat bratu w oczy, by powiedzieć, że dziś ładna pogoda, pobawmy się, ochronna siatka uniemożliwia dialog, jaki żal!
na kaflowej posadzce balkonu koty szukają norniczek
ptaszków wypatrują z wysoka, wędrując po dachach meblowych
ani muszek, ani motyli nijak nie mogą napotkać
tulą się do doniczek z aloesami, bo i choinek brak
osiedlowe powietrze wdychają garściami swych łap
koty mieszkają w połowie drogi do nieba
lecz czy są szczęśliwe…
w swojej pamięci przechowują ogród
tętniący arcyciekawym życiem
niezwykły zapach przyrody o świcie i ptasie trele
pobliskie posesje intrygujące nowością ciągle
i swoją panią, karmiącą je reiki i zdrowym jedzonkiem
noszącą Fredusia i Gucia za dnia i wieczorem na rękach
i swego pana, który po pracy głaszcze je tkliwie
koty, mieszkając w złotej klatce wieżowca, tęsknią
za własnym domem nawet kształtem oczu – na okrągło
wciąż spoglądają na swój, otoczony szybami i siatką, los
nawet wtedy, gdy śpią pół dnia, nostalgicznie śnią
uff czy przypadkiem nie narzekam troszkę
pod płaszczykiem, może jednak szczęśliwych, kotów…
niech pomyślę…